niedziela, 30 sierpnia 2009

Kożuch

Dzisiaj przeczytałam na jednym z blogów, iż "osoba, która lubi kożuch ( z mleka - przyp. M.) jest prawdopodobnie obrzydliwa wewnętrznie". Dało mi to do myślenia i nie tylko z powodu sympatii do wspomnianego kożucha, ale sama zależność mnie zastanowiła. To samo należałoby wszak pomyśleć o młodych wróblach czy szpakach, które z apetytem zjadają dżdżownice i inne dobrodziejstwa, które pielęgnuje w sobie ziemia. A pozostałe zwierzęta żywiące się padliną, a muchy przesiadujące na śmietnikach? Nie wspomnę o kuchni egzotycznej, gdzie smażone świerszcze czy żuki są nie lada przysmakiem. Jestem tym, co jem. Brzmi dobrze, ale mnie nie przekonuje. Aczkolwiek przyznaję się do błędów i wielu przykrości, które sprawiłam innym, nie sądzę jednak, aby kożuch z mleka Łaciate miał na to szczególny wpływ, wówczas wystarczyłoby przecież go nie jeść, a dusza piękniałaby z dnia na dzień. Krótka refleksja przy porannej kawie z mlekiem. Tym razem bez kożucha.

sobota, 29 sierpnia 2009

Piekło

Wczoraj miałam dziwny dzień. Dzień całkowitej niemocy połączonej z chęcią zrobienia czegokolwiek. Próbowałam czytać - dobrnęłam do końca strony, pisać - słowa się nie składały, nawet muzyka przepływała jakoś obok mnie. Nie lubię takich chwil, bo odnoszę wrażenie marnowania czasu przy dużym zapasie energii, która mnie rozsadza od wewnątrz. Myślę, że ostatni krąg piekła zamieszkują ci, którzy zmarnowali życie. Nie mordercy, złodzieje czy cynicy (chociaż i ci mogą tam trafić), ale właśnie tacy ludzie, którzy świadomie zablokowali się na świat. A, że jestem przekonana, iż każdy będzie miał swoje indywidualne piekiełko, to ostatni krąg będzie najpiękniejszym obliczem świata, jakie może się ukazać. Będzie wabić urodą i jednocześnie manifestować swoją niedostępność. Góry z tak stromymi zboczami, że wspinaczka okazuje się niemożliwą; jezioro, które po zbliżeniu się - zamiera i zwierzęta nie dające sie karmić. Za obojętność odpłaca się obojętnością. A nie ma gorszej ignorancji, niż tkwić w przeświadczeniu szczęścia i nie dostrzec jaskółki przelatującej nad głową.

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Znalezione na Allegro

"Założyłam raptem 2 razy, niestety ze względu na zamałość nie mogę nosić i muszę sprzedać". Bardzo podoba mi się słowo "zamałość" i to właśnie tak, bez cudzysłowu. Będę go używać.

Unplugged

Dzisiaj przez prawie cały dzień miałam awarię prądu. Podłączyłam się zatem do sierpnia na nasłonecznionym dogasającym latem balkonie. Lubię sierpień, lubię bycie unplugged i akustyczne połączenie z niebem przez strużkę dymu z odrzutowca.

Szeptem...

...bo tak się nie kłamie.
Czytam "Białe zeszyty" Sonii Reduńskiej, książkę zdefiniowaną jako dziennik intymny. To dla mnie złe określenie. Intymny brzmi cicho, delikatnie, a te zapiski są jakby wywróceniem człowieka podszewką do góry, gdzie wszystkie mięśnie, nerwy i serce przede wszystkim, które przez skórę są ledwo słyszalne, tu krzyczą rozdzierająco. Trudna książka, przede wszystkim dla samej autorki, bo takie pisanie musi boleć. Tytuł zaczerpnięty z Osieckiej i piosenki "Oczy tej małej". Te oczy smutne, niekochane, zaniedbane patrzą przez każde słowo dziennika.
Ujęło mnie zdanie: "Zdarza mi się chcieć stąd zwiać. Z drugiej jednak strony - nigdzie nie czuję się tak jak przy tym człowieku". Przypomniała mi się Elf, bo przy niej mam podobne odczucie. I niczym bohater jednej z "Opowieści chłodnego morza"P. Huelle, który pod wpływem tajemniczej kobiety w chuście wrócił do malowania (Huelle określił to jako powrót "do siebie"), ja dzięki Elf wróciłam do pisania. Po prostu napisałam o niej i nie wiedziałam, że od niej do świata jest tak blisko. W każdym razie wiem, że tu jest moje miejsce. Nie mam co prawda specjalnego warsztatu, ale posiadam coś na kształt "trzeciego oka", którym szczegółowiej rejestruję rzeczywistość i wiem, że muszę to wykorzystać. Czuję też pierwszy raz , że mogłabym się przed kimś całkiem otworzyć. Nie dlatego, że Elf chce słuchać, ale dlatego, że ja chcę mówić. Ale o tym Jej nie powiem. Nieustannie wracają do mnie słowa Łozińskiego, iż ludzie o których pisze go nie rozumieją. Nie wiem na ile takie przeczucie jest powszechne, ale do mnie pasuje. Ja też czasami Elf nie rozumiem. Wydaje mi się małostkowa w swoim wypominaniu komuś nowej sukienki czy w zazdrości o spojrzenie mężczyzny, które nie jest skierowane na Nią. Ale z drugiej strony moje rozczulanie się nad bocianem też pewnie Jej się takie wydaje, więc chyba nie ma sensu rozwodzenie się nad słowami, których znaczenie i tak każdy dopasowuje do siebie.
Brakuje mi Jej, tak jak brakuje mi długo nie widzianych przyjaciół, czy bliskich znajomych. Może nawet brakuje bardziej, bo w przypadku tych pierwszych i drugich mam wewnętrznie poukładaną ich obecność; wiem, że są. Czuję, że jeden z ważnych elementów mojego świata odpadł ze ściany i rozbił się na kawałki. Gdzie Indziej jest trudne i niewygodne. Nie podoba mi się Gdzie Indziej.

środa, 19 sierpnia 2009

Choroba

Choroba to bezkarne zanurzenie się w bezczasie. Przejście na drugą stronę lustra, gdzie znowu można być małym i nic nie chcieć. Nie ma dzisiaj i jutro, dzień bez konsekwencji staje się nocą i odwrotnie i nikt nie ma za złe, że po raz dziewiąty ta sama płyta Leonarda Cohena, jakby też wpadła w wieczne teraz. Znów nad łóżkiem pochyla się jeszcze sprawna i wciąż żywa babcia, która z niezmiennym uśmiechem podaje mleko z miodem i masłem, bo naturalne metody najlepsze. Praca, znajomi, wszystko jest bardzo daleko i nawet nie wiadomo czy się zdarzyło. Jest sufit i biała ściana nieopodal. Poza tym wszystko niepewne i ulotne. Nawet ta grypa, która przecież kiedyś minie.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Gdzie Indziej

Bywa, że świat układa się sam, poza naszą obecnością i świadomością. Pewne sprawy, widziane z oddali się zabliźniają. Człowiek spogląda na siebie sprzed paru dni i nie wierzy własnym oczom, śmieszna postać, śmieszne słowa i gesty, to nie mogłam być ja. Może nieustannie przeskakujemy własną karykaturę, a może do końca nią jesteśmy, mimo, że usilnie staramy się wyprostowani i z miną odpowiednią dojrzałemu wiekowi dojść do celu. Jedno jest pewne z czasem łagodniejemy, jesteśmy jak odpływ fali na Pacyfiku, która niewiele przynosi i niewiele zabiera. Krew nadal pulsuje, ale rytmem właściwym ciału. Idealna harmonia. Katharsis tak potrzebne jak łyk wina w chłodne popołudnie, czy głos Eddiego Vedder'a odwracający uwagę od przepaści. Wiemy tylko, że nie jesteśmy już tam, tylko gdzie indziej. I to nam wystarcza.

niedziela, 16 sierpnia 2009

W lustrze


Czasami mimochodem wychodzą ciekawe zdjęcia. Ot chociażby to, będące jakby lustrzanym odbiciem, a to przecież dwa całkiem odmienne obiekty. Chyba tak wygląda synchroniczna niespójność, razem ale osobno.

sobota, 15 sierpnia 2009

Kurczak (zasłyszane przy obiedzie)

- Dobry ten kurczak.
- ...
- Taki miękutki, przyprawiony.
- ...
- Dobry ten kurczak. Inny niż w domu, ale dobry, co?
-... Taki jakiś.

Echo z gór







Jestem w domu, nie powiem, że nareszcie, bo żal było wyjeżdżać i żal jest nadal. Miejsca, zmęczenia wędrowaniem, ludzi z którymi alkohol smakował jeszcze lepiej i śpiewu; bo nic tak nie koi fizycznego wyczerpania jak wieczór z piwem i gitarą.
Góry z całą pewnością uczą pokory. Człowiek wobec gór jest nagi - wszystkie słabości są widoczne jak na dłoni, tak samo zalety nigdy nie są zaletami wyraźniej niż tam.
Była z nami Ania, Ania Bez Ręki, która zaimponowała mi determinacją, chociaż sama pewnie czułaby się lekko zakłopotana czytając to, bo dla Niej to nic nadzwyczajnego wspinać się po ścianie z łańcuchami, do pomocy mając tylko jedną rękę.
Ale Ania mi powiedziała, że to nie chodzi o to, żeby się nie bać. Trzeba się bać i iść, więc w trudnych momentach przypominałam sobie słowa: bać się i iść.
Pokonywanie słabości ma coś z otwierania kolejnych drzwi do siebie, kiedy już się wydaje, że nie ma innych, nagle pojawiają się następne. Jak rosyjska matrioszka, tylko ilość warstw nie ma końca. Wspinanie się to nieustanna walka ze strachem. Bać się i iść.
Wszystkie podróże, także te wzwyż - mają chyba w sobie coś z powrotu do dziecięcej pierwotności, bo nawet ten widok oglądany kilkanaście razy za każdym zachwyca. Wystarczą inne światło, deszcz, mgła czy dojrzalsi my. Całe życie to jakby pogoń za pierwszym wrażeniem, ta podróż nie ustaje nigdy.
Czasami odnoszę wrażenie, iż góry śmieją się z człowieka, który u kresu sił dociera do szczytu. One bez wysiłku, po prostu trwają, a człowiek, żeby być sobą musi się natrudzić - upaść, wstać i iść dalej. Ku własnej sile i pomimo całkowitego niewzruszenia skał.

piątek, 7 sierpnia 2009

Wybywam

Na kilka dni. W góry.
Może przywiozę stamtąd opowieść.
Najważniejsze przed podróżą - wybrać muzykę, która zapełni zaledwie 256 MB i która słuchana przez siedem dni co dzień będzie ta sama i nowa zarazem. Kate Bush, Pearl Jam, Vedder (solo), Kubasińska, Rodowicz, Bem, Peter Gabriel. Brak pamięci. Pomieszanie z poplątaniem, ale to lubię najbardziej.
Dzisiejszy dzień na plus. Rozmowa z Elf załagodziła złość ale zostawiła po sobie milczenie. Nawet jeśli kłamała (na pewno kłamała), to sposób w jaki to robiła jest godny wybaczenia, ba nawet pochwały. Taktownie i elegancko, jak tylko Ona potrafi.
Dzisiaj wychodząc z pracy sprzątnęłam zwiędnięte malwy.
Od razu przypomniała mi się Osiecka i "malwy po chatach kwitną i bledną, po sześciu latach nic nie jest już tragedią". Po sześciu latach nie, ale po sześciu godzinach krew pulsuje, pamięć także.
Do usłyszenia.

czwartek, 6 sierpnia 2009

Równia Pochyła

Czasami
Rozmowa
Staje się
Równią pochyłą
Po której swobodnie
Toczą się
Słowa
Słowa kurz
Słowa skały
Słowa lawiny
I żaden kamień nie zmieni ich biegu
Potem można się już tylko odwrócić
I za nic nie rozpamiętywać początku
Kiedy wymiana zdań przypominała
Dryfowanie papierowej łódki po jeziorze
W najspokojniejszym dniu
Lata
Gdy słońce w pełni
I uśmiechnięty sprzedawca lodów
Zostawiał nieme ślady na piasku

niedziela, 2 sierpnia 2009

Powstanie Warszawskie


Systematycznie każda rocznica wybuchu Powstania jest poprzedzana rozważaniami na temat czy było ono potrzebne, czy też nie. Już pomijam fakt dywagacji nad rozlanym mlekiem, bo to zamknięty rozdział i nawet najmądrzejsze poglądy profesorskich głów nic tutaj nie zmienią. Być może wymiar historyczny jest bezwzględny, ale pozostaje jeszcze wymiar ludzki. Ten najważniejszy, który ginie w rozmowach. Walka była wszak okupiona śmiercią tysięcy ludzi, z których podejrzewam każdy wierzył głęboko w sens swojego udziału w tamtym miejscu i tamtym czasie akurat. Nawet jeśli wynik z góry był przesądzony, to pozostaje zawsze wiara w cud, której być może większość się trzymała. Może to brzmi naiwnie czy patetycznie, ale na każdego przychodzi kiedyś czas, by uchwycić się brzytwy. Oni swój mieli właśnie w roku 1944. Uważam, że głębokim nietaktem jest mówienie o braku sensu, przy wiedzy jak duża liczba ludzi poległa. Z szacunku dla tej ofiary z życia, honoru i ojczyzny, w imię której walczono. Po prostu. Ilu ludzi dzisiaj by poszło bić się za Polskę? Co słowa honor i poświęcenie dla kraju znaczą? Nie wiem i się nie dowiem póki nie nastąpi konieczność takiego ruchu, ale mniemam, że niewielu.
Ja mam w sobie ogromny szacunek do wojska i Polski. Obie spuścizny po Dziadku, który co prawda w Powstaniu nie walczył, tylko pracował w niemieckim obozie; ale przekazał mi, co uważał za najważniejsze. I mimo tego szacunku nie wiem czy starczyłoby mi odwagi, czy zaryzykowałabym życiem, stąd tym większa moja pokora wobec Tych, którzy się nie zawahali i wobec słów, których czasami za dużo zostaje wypowiedzianych, podczas gdy milczenie złotem.