środa, 30 września 2009

Ona


Kiedy podcięła włosy
Powiedzieli jej, że jest mało kobieca
A ona wyjęła z kieszeni garść popiołu
Rozdmuchała
Zakołysała biodrami ziemia
Po smukłej talii drzew wspinały się owady
I nawet pękate słońce
Uwodziło do bólu źrenic
A jak wszystko ucichło
Zebrała resztkę szarego pyłu z brudnej podłogi
I zniknęła za białym prześcieradłem południa

poniedziałek, 28 września 2009

Inna Dziewczyna Bez Zapałek (część trzecia)


Borek wrócił tylko raz w jej dorosłym śnie, kilka lat temu. Nie była wtedy w dobrej formie. Znowu wpadła w otchłań samej siebie, kiedy zamknęła się na kogoś na kim jej naprawdę zależało. Wybrała samotność i przez długi czas przekonywała siebie, że postąpiła słusznie; nawet dobrze jej szło, poznała nowych ludzi, jeździła w góry, chłonęła to życie w mikroskali takiej, jaką sobie wyznaczyła. Przeszłość jednak wracała; w przerwach między zgiełkiem miasta, a ciszą odludnego mieszkania; w przesmykach między kolejnymi myślami. Wówczas nie znosiła siebie, tych ograniczeń, których nie umiała przezwyciężyć. Kiedy się wydawało, że już może coś się uda zmienić, przeskoczyć, nadchodziła otchłań, która ją wyniszczała od środka, wydrążała z pozytywnych emocji i pozostawała niepokój, z którym przyszło jej się zmagać do dzisiaj. Wiedziała, że jest okaleczona, nie potrafiła tylko znaleźć źródła tego stanu, a może wolała nad tym się nie zastanawiać...Jej okaleczenie polegało na ucieczce przed dobrem, dawaniem w najczystszej postaci - bez oczekiwania czegoś w zamian. W takich sytuacjach zwykle czuła się niewygodnie, bo gdzieś tam kołatała się myśl o cenie i stale rosnącym długu. Ponadto zawsze wydawało jej się, że spotyka mężczyzn słabszych od siebie, a dopiero niedawno zrozumiała, że to może ona była za silna.
W każdym razie pewnej nocy wrócił Borek, był taki, jakim go zapamiętała - rozpromieniony psią radością (nawet raz pomyślała sobie, że psy nic innego nie potrafią poza byciem szczęśliwymi) w biegu ku niej. Ona patrzyła na niego jakby z góry, a Borek biegł i biegł, zorientowała się, że krąży w labiryncie ulic jakiegoś miasta. Nic dziwnego, że nie umiał się odnaleźć, był psem z gór i tylko w Białce Tatrzańskiej poruszał się swobodnie. Wiedziała, że chce dotrzeć do niej, ale nie potrafi znaleźć właściwej drogi. Ona go wołała z góry, ale pies chyba nie słyszał, natomiast wiedział, że jego pani gdzieś musi być. Kiedy tęsknota i zniecierpliwienie sięgnęły kresu - obudziła się. Jak zaczęła analizować swój sen, doszła do wniosku, że pod postacią ukochanego przyjaciela z dzieciństwa, pokazali jej się wszyscy ludzie, którzy próbowali do niej dotrzeć; też wiedzieli, że gdzieś musi być jej prawdziwa istota, sedno, które tak przyciągało, ale nie potrafili odnaleźć drogi -  może dlatego, że ona sama jej nie zna. Od lat ma wrażenie, że obraca się wokół własnej osi, więc wszelkie wskazówki nie miałyby sensu, a co gorsze - mogłyby sprowadzić innych na manowce.
Dzisiaj wróciło to wspomnienie - i snu i refleksji. Wyjrzała przez okno - późnowieczorny księżyc wyglądał jakby został uwięziony za szybą i próbował się stamtąd wydostać. Patrzyła na rozmazane, chropowate światło wydobywające się z ciemności i poczuła jakby noc ją przedrzeźniała, a może każdy ma swoją pułapkę w którą prędzej czy później wpada i trzeba jakoś z tym żyć?

Król


Czasami świat wypada z obiegu
I potem próżno go szukać
Mówili nieś ostrożnie
A ja na oślep biegłam w słońce
Podnoszę do ust szklaneczkę whisky
Dopijam
A na dnie zamiast twarzy
Widzę szachownicę z odpadniętej skóry
Na której po mojej stronie została wieża
I przetrącony wiatrem
Król

niedziela, 27 września 2009

Czarny kot


Nie wie co to pech
Po drugiej stronie ulicy dojrzał
Szpaka
Ze złamanym skrzydłem
Który na pewno nie ucieknie
Dlatego przebiegł
Pospiesznie

Inna Dziewczyna Bez Zapałek (część druga)


 (obraz Haliny Kulikowskiej, www.obrazy-olejne.pl.)

Kiedy usłyszała o melancholii Człowieka Północy, to pomyślała sobie, że też cierpi na melancholię, ale Człowieka z Gór. Może cierpi nie było tu najszczęśliwszym określeniem, bo lubiła takie momenty powrotu do dzieciństwa, które kojarzyło jej się z wolnością i złudzeniem panowania nad światem. Bo ten, z perspektywy sześcio- czy siedmiolatki, wydawał się naprawdę osiągalny. Jako dziecko była jak wiatr, chociaż z boku mogła być postrzegana jako grzeczna dziewczynka wśród rozkrzyczanej gromady urwisów. Tak naprawdę wyróżniał ją tylko strój, zawsze elegancki, jak u dystyngowanej uczennicy przedwojennej pensji - sukienki, płaszczyki, nawet rękawiczki. Dzieci stamtąd nie dbały o wygląd, zimę zwykle przechodziły w swetrach i z czerwonymi od zimna uszami. Poza tym tak było wygodniej przy zjeżdżaniu z górki, czy zabawach w podchody. W głębi swojego dojrzewającego serca była taka sama jak inni, wolna i szczęśliwa. Jak biegała po zakwitającym jabłkami sadzie czuła, że osiodłała świat i ten świat poprowadzi ją dokądkolwiek zechce. Najbardziej jednak lubiła wędrować. Kiedy tylko puszczał ostatni lód, a ziemia aż drżała z pulsującego tuż pod nią życia, które lada moment wykrzyczy wszystkimi kolorami o swoim istnieniu, wychodziła wczesnym przedpołudniem z domu i wracała przed zmierzchem. Zanim jeszcze zaczęła się dla niej szkoła i zupełnie inny rytm, mogła pełną piersią wdychać wiosnę, a ta w górach nie ma sobie równych. Pamięta też chudą Ankę, Cygankę mieszkającą po sąsiedzku, pierwszą przyjaciółkę od sekretów i od kradzionych wiśni. To dzięki niej kilka lat później potknęła się o chmury i wpadła w ramiona A. Potem ich drogi sie rozeszły, w sumie nawet nie zauważyły, że zaczęły żyć osobnymi sprawami. Coś się skończyło, ale ta znajomość pozostała w niej na zawsze. Los postawił na jej drodze kilka Anek, ale w każdej zawsze szukała tej najpierwszej z okna naprzeciwko, gdzie zza firanki wyglądały duże czarne oczy. Wspominając dzieciństwo nie może pominąć jeszcze jednego towarzysza - Borka, podpalanego kundla, który przyplątał się któregoś zimowego wieczoru pod próg ich domu i został. Nie mogła postąpić inaczej, skoro pies sam wybrał właścicieli. Wybrał, a potem nie odstępował ani na krok. Już nie pamięta czemu akurat takie wybrała imię, za to doskonale przypomina sobie zapach jego sierści, która wyślizgiwała się z pomiędzy palców jak u rasowych psów. Uwielbiał jeść, wbrew naturze, wszystko co kwaśne i gorzkie, może z przyzwyczajenia do życia, które dotąd tak smakowało. Odszedł tak samo jak się pojawił - cicho i niespodziewanie, po prostu zasnął na tym progu, na którym go znaleźli kilka lat wcześniej. Potem długo odwiedzał ją w snach, a gdy się budziła czuła na dłoniach miękkość opadającego skrawka jedwabiu.

piątek, 25 września 2009

"Melancholia Człowieka Północy"

W taki sposób o melancholii potrafi mówić i pisać tylko Paweł Huelle*. Melancholii, która wynurza się z chłodnego Bałtyku i wraz z niskim pułapem chmur osiada nad miastem osiem miesięcy w roku. Można ją nazwać również pragnieniem Południa.
Kwintesencją tego stanu jest zbiór opowiadań "Opowieści chłodnego morza", historie pełne odpływów i przypływów fal, łagodny taniec między epokami, ludźmi stąd i stamtąd, niesamowitymi zdarzeniami. Po przeczytaniu pozostaje powiew chłodu na skórze, smak morskiej soli w ustach oraz tajemnica niesiona przez niezwykłych przybyszów lub całkiem zwyczajnych ludzi.
Myślę, że do pisania jest niezbędna melancholia, bo zawsze za czymś się tęskni. Ludzie z Północy marzą o Południu, ci drudzy pragną morza, a jeszcze inni  - miejsc łączących i jedno i drugie. Melancholia pisarza i melancholia bohatera, która pozawala nam zanurzać się w niego i odkrywać te pragnienia czasami ukryte tak głęboko, że aż dla niego samego obce.
Dlatego właśnie lubię pisać.
________________________________

* spotkanie z Pawłem Huelle odbyło się 24.09 w Bibliotece Pedagogicznej w Opolu.

czwartek, 24 września 2009

Szczęście (zasłyszane podczas spaceru)

Rozmowa dwóch wychudzonych koneserów tanich win, obywateli świata:

-...rum, mówię ci. Z pięćdziesiąt złotych kosztował.
- Ty a skąd ten rum miałeś? Napiłbym się. Kurwa. Nawet na piwo dzisiaj nie starczy.
- Kobita mi kupiła. Ja mam siedemdziesiąt groszy.
- Ty to masz szczęście w życiu stary, ty to masz szczęście...

środa, 23 września 2009

Babie Lato


Nabrzmiałe słońcem chmury
rozbierają się do snu
zimowego

poniedziałek, 21 września 2009

Królowa Śniegu


Tak ją potajemnie nazywali. Kiedy usłyszałam po raz pierwszy o niej, jako o Królowej Śniegu pomyślałam, że żadna inna nazwa nie pasowałaby bardziej. Była w niej jej powaga, dystans i swego rodzaju szklistość spojrzenia, które nie zdradzało ani kawałka duszy. Niewidzialny parawan z zakazem wstępu. Mówiono o niej, że jest trudna w kontaktach, że umie uzyskać od innych, co tylko chce, a sama nie dopuszcza do siebie nikogo. Ja nigdy nie odbierałam jej w ten sposób, aczkolwiek przy pierwszym spotkaniu zrobiłam odruchowo krok w tył, czując, że ta osoba będzie mnie w przyszłości pilnie obserwować. Ja też obserwuję stąd typowe dla fizyki odpychanie. Niemniej jednak jest piękną kobietą o nietypowej, wyrazistej urodzie. Podczas jednego z wspólnych wyjazdów zaintrygował mnie fakt, że o ile wszyscy robili tam zdjęcia wszystkim, o tyle ona była na niewielu i to uchwycona jakby przypadkiem - w tłumie lub z daleka. To potwierdziło tylko moje przypuszczenia, że budzi w innych mniej lub bardziej wyczuwalne obawy.
Być może umie szybko i celnie oceniać ludzi, może nawet lubi dominować, w końcu to przywilej królowej, ale jest w niej też pewna łagodność i tęsknota, która objawia się między innymi głębokim spojrzeniem. W czasie rozmowy odnoszę wrażenie, że patrzy przeze mnie, a smugi światła z jej źrenic pną się jak latawce - wysoko. Myślę, że wspinając się po jednym z takich sznureczków można by dotrzeć do klucza, który z łatwością otworzyłoby jakieś drzwi, tylko na razie tajemnica fascynuje mnie bardziej niż prawda i pozwolę sobie na tym poprzestać.
Skłonność do zamyślenia jest dostrzegalna również w piśmie, które jest bardzo dokładne, stawiane z małym naciskiem dłoni, ale jednocześnie zawiera dużo ozdobników w postaci zawijasów, które zatrzymują wzrok i czynią je intrygującym.
Królowa Śniegu nie ma wielkiej mocy. Odłamki, którymi dysponuje nie zostają w nikim na długo, kto wie, może nawet wcale ich nie posiada. Ta z Andersena, była zła, bo nieszczęśliwa, a ta współczesna jest szczęśliwa i spełniona, przez co nie stara się specjalnie zaistnieć, bo zajmują ją inne sprawy, inni ludzie. Szczęście jest mniej wyraziste niż jego brak, mniej zajmuje poetów i zwykłych śmiertelników, może to dobrze bo lepiej mu nie przeszkadzać, niech wzrasta i się rozwija, jak lubi najbardziej - na drugim planie, za kurtyną, lub za rogiem najbliższej ulicy.

sobota, 19 września 2009

Inna Dziewczyna Bez Zapałek (część pierwsza)


( zdjęcie: www.malarze.walhalla.pl )

Odkąd pamięta lubiła kwiaty. Nawet jej mieszkanie, chociaż w starym budownictwie i daleko od zieleni, wyglądało jak ogród. Miejsce pracy również było umeblowane najprzeróżniejszymi roślinami: doniczkowymi, suszonymi, a w porach letniej i wiosennej - świeżymi, którymi akurat obrodziła ziemia. Czułość z jaką je podlewała, przycinała liście czy obracała do światła, była czułością matki, która jak najwięcej chce oddać z siebie i zapewnić podopiecznym szczęście.
On uwielbiał patrzeć jak przesadzała kwiaty. Zawsze go śmieszyło, gdy wysypywała ziemię na podłogę, zamiast na gazety, które łatwo byłoby zwinąć. Ale ona była uparta, jak postanowiła, tak być musiało. Przynajmniej tak ją odbierał -  w żadnym geście, spojrzeniu nie dostrzegał wahania. Lubił mimochodem napotykać jej wzrok, w jej oczach przetaczały się nawałnice i przeglądał ocean, czasami udawało mu się uchwycić skrawki duszy jak spadające fraktale śniegu. Przyglądał się jej dłoniom, które dźwigały roślinę jak jedwab - zdecydowanie i delikatnie zarazem. Nigdy nie widział takiej czułości u innej kobiety. Ziemia przesypywała się między palcami, a on błagał w myślach czas, który także przesypywał się gdzieś nad nimi, aby na chwilę zamarł i o nich zapomniał.
Dziewczyna ceniła kwiaty za nienarzucające się piękno i dojrzewanie w ciszy, coś czego brakowało ludziom z jej otoczenia. Zdecydowanie wolała milczenie, niż rozmowę. Nie dlatego, że była nieśmiała, ale z powodu braku zaufania do słów, których codziennie bezsensownie wyrzucanych są miliony. Ona nie lubiła tracić ani słów, ani czasu, ani siebie. Dlatego to, co miała najlepszego, oddawała roślinom i ziemi.
On zawsze przychodził akurat wtedy, kiedy coś robiła przy kwiatach. Nie wiedział, czy trafia w takie momenty, czy ona nieustannie poświęca się temu zajęciu. Zwykle chował się za framugą i patrzył tak długo, aż ona go nie ujrzała. Wówczas odkładała swoją pracę i podchodziła aby przyjąć przeczytanie książki i wypożyczyć kolejne. Chyba też podświadomie czekała na te wizyty, mimo, że nigdy nie zamienili słowa na temat inny niż książki. A może właśnie dlatego.
Którejś soboty nie przyszedł. Nie dało się nie zauważyć jego zniknięcia, ale też nie odczuła tego faktu boleśnie. Jego nieobecność była jak ześlizgnięcie się motyla po sercu, a kwiaty, na które patrzył przez jej dłonie pną się wytrwale na oknie, ku niebu.
Wszystko jest jak dawniej. Nawet jego urlopowana karta biblioteczna czeka w tym samym miejscu, na wypadek powrotu.

Wyrwane z rozmowy ( z DS)

- Dlaczego ty ciągle piszesz o kobietach?
- Bo o mężczyznach pisanie mi wychodzi mniej i chyba mniej się do tego przykładam. Kobiety mnie fascynują wewnętrznie, bardziej rozdzierają i głębiej zostawiają ślad. W kobietach świat odbija się całościowo, a w mężczyznach widzę głównie siebie.

Gimnastyka wyobraźni Ewy Lipskiej*

(fot. Łukasz Sawicki)

Mam jakiś szczególny sentyment do Ewy Lipskiej. Może dlatego, że pierwsze poważne zetknięcie z Jej poezją odbyło się całkiem niepoważnie, czyli przez piosenkę G. Turnaua. Później przyszła fascynacja tym słowem w interpretacjach Anny Szałapak i genialnej szlifierce frazy - Ewy Błaszczyk. Zwłaszcza "Szyby" żyją we mnie mocno i ten pociąg sie przetacza przez najczulsze szyny nerwów.
Wczoraj udało mi się zapytać poetkę o to jak osobie, która pisze bardzo ascetycznie, gdzie każde słowo jest wyważone i zawiera skondensowane do granic możliwości znaczenia, pisze się piosenki. Wszak ta forma wypowiedzi jest ukształtowana przez rym, rytm, powtarzalność zwrotów, czyli w jakiś sposób trzeba się dopasować. I Lipska odpowiedziała, że praca nad piosenką to przyjemność, bo taki tekst niesie za sobą inny kaliber intelektualny, a poza tym stanowi świetną g i m n a s t y k ę  w y o b r a ź n i. To określenie bardzo mi się spodobało, gdyż jest chyba najkrótszą i najbardziej trafną definicją piosenki.
Równie dobre wrażenie wywarła na mnie deklaracja, co do tematów na nowe wiersze - inspiracje same mnie szukają. To świadczy jak najlepiej o twórcy, bo świat ciągle go zaskakuje, dostarcza nowych wrażeń i daje nadzieję na przynajmniej jedną, dobrą książkę w przyszłości. Chociaż nie ukrywam, że chciałabym jak najwięcej tych inspirujących i najlepszych.
Warsztat poetki jest tak prosty jak Jej twórczość - notatki i praca nad tekstem, co nieustannie daje do zrozumienia, iż sam talent nie wystarczy. Nawet jak jest, to i tak musi być potwierdzany ogromnym wysiłkiem i akceptacją samego autora.
No i ta uparta chęć pisania, mimo słów:
Nie opłaca się inwestować w poezję.
Liczy się krzem, złoto, może jeszcze nieruchomości...
                                    / Szpak/**

Czekam na kolejną wizytę Ewy Lipskiej w Opolu 03.11.
___________________
* spotkanie z Ewą Lipską odbyło się 17.09 w WBP w Opolu
** wiersz najnowszy, niepublikowany

środa, 16 września 2009

Fikcja

Dzisiaj przyszło mi do głowy, że w pisaniu najgorsze jest przywiązywanie do światów, które stwarzam. W moich opowieściach są oswojone miejsca; dobre lub złe telefony, ale tylko takie nad którymi mam pełną kontrolę; liście spadają wprost pod moje stopy i kot, akurat szary, przecina drogę. Ludzie, którzy nie chcą ze mną rozmawiać, tutaj nagle mają dla mnie czas. Dużo czasu. Poznaję ich, lubię i oni mnie lubią, ale kiedy spotykam ich nagle w sklepie i przestają być tylko szkicem na papierze i nawet najpiękniejszą historią, dociera do mnie, że to nigdy nie była opowieść o nich, tylko o mnie. To chyba jest właśnie fikcja literacka.

wtorek, 15 września 2009

Artur (na dobranoc)




Pływała sobie w akwarium i chociaż była rybą, to Klusek nazwał ją Artur. W sumie do końca nie wiedział czy to on, czy ona. Pan w sklepie co prawda zapewniał, że to chłopczyk, ale skoro nawet rodzice nie umieli powiedzieć na pewno, to jak on mógł wierzyć jakiemuś obcemu? A akwarium miała naprawdę ładne. Wybrał takie prawdziwe, dla dorosłych zwierzątek - podłużne i wysokie. Prawdą jest, iż długo upierał się przy okrągłym, takim, w  jakim zwykły pływać złote rybki w bajkach, ale sam przypomniał sobie jak za długo jeździł na karuzeli, a potem bardzo bolała go głowa i nie chciał, by jego rybka codziennie cierpiała. Poza tym co to za życie w kółko i to na dodatek takie, z którego nie można wypłynąć.
W każdym razie miał upragnionego przyjaciela. Zapytał od razu mamę jak to jest z życzeniami, bo w końcu jako pełnoprawnemu opiekunowi należy mu się spełnienie chociaż jednego. Mama zapewniła, że to jedno, jedyne życzenie się spełni pod warunkiem, że Klusek przez cały dzień, od rana do wieczora, będzie grzeczny. - Jak to, przez calutki dzień? - zapytał niedowierzając.
- Tak - potwierdziła mama.
Ten dzień nadszedł właśnie dzisiaj. Właściwie to Klusek myślał, że uda się wczoraj, ale tuż po kolacji, podczas mycia zębów, stłukł nieopatrznie perfumy taty. Przestraszył się nie na żarty i przekonywał sam siebie, że musi uważać jeszcze bardziej. Ale teraz już umył zęby i leżał cichutko w łóżku. Wiedział, że już nic złego stać się nie może. A dzisiaj był wyjątkowo dobrym chłopcem. Wypił nawet tran, nie skrzywiając się ani trochę. Co prawda lekarstwo miało posmak truskawkowy, ale i tak w buzi pozostawiało nieprzyjemną gorycz, którą Klusek potajemnie starał się osłodzić kostką czekolady, wykradzioną z kredensu. Tym razem nie zagryzał niczym i dzielnie poszedł do przedszkola.  W przedszkolu pomógł Kasi w rysunkach i pani w niesieniu bardzo ciężkich książek. Potem z tatą od razu poszli do domu, żeby uniknąć pokus bezsensownego kopania kamyków, czy urywania listków z przydrożnych krzewów i dzięki temu Klusek mógł być bliżej spełnionego życzenia. Przez cały wieczór za to robił konfitury z mamą, więc zdobywał kolejne punkty. I teraz wreszcie może sobie zażyczyć czego tylko zapragnie! Ta myśl nie pozwalała mu dłużej tkwić w łóżku. Wyskoczył zatem z pościeli i ostrożnie zapalił lampkę nad stolikiem, gdzie stało akwarium. Rybka pływała bardzo spokojnie, może nawet spała. Klusek nachylił się nad nią i zaczął intensywnie myśleć nad prezentem dla samego siebie. Co chciałby tak najbardziej na świecie? Może ciężarówkę, taką jaką ma Jacek z podwórka, tylko niebieską? A może pasikonika, tego zgubionego w piaskownicy? Tylko od tego czasu Klusek nieco urósł i taki pasikonik mógłby być już dla niego za mały. Zastanawiał się mocno, przyglądał Arturowi i nagle zupełnie nieoczekiwanie jego buzia wypowiedziała, coś w co głowa jeszcze nie mogła uwierzyć. Było to tak dziwne, że potem już nie wykrztusił ani słowa. Wyszeptał mianowicie, że chciałby rybce spojrzeć w oczy. Faktycznie podczas wymieniania w myślach różnych, upragnionych rzeczy starał się jednocześnie zatrzymać w swoich oczach obydwa oczka rybie, ale ciągle któreś mu uciekało z pola widzenia. I całkiem nieświadomy wypowiedział życzenie. Poczekał chwilę, ale nic się nie działo. I nagle rybka gwałtownie się wynurzyła i na tafli wody ukazały się dwa rozmazane, czarne punkciki. Trwało to chwilę, ale Klusek zobaczył, to o co prosił. Stał tak w nadziei, że jeszcze raz ujrzy to, co przed chwilą, ale rybka znów zapadła w sen. Klusek też poczuł, że ogarnia go zmęczenie i chyba zrozumiał, że na następne spojrzenie musi zapracować tak samo jak dzisiaj. -Jutro też się uda - powiedział i zgasił lampkę.

niedziela, 13 września 2009

Chuda dusza

" Ja miałam już depresję z powodu swojego wyglądu, bo ja mam chudą duszę i to się trochę gryzło" - napisała mi dzisiaj Magda.
A Ty, jaką masz duszę?

Sobotnie poszukiwanie Ariadny



Sudety po czeskiej stronie  zachwycają niemal w takim samym stopniu  jak Tatry, tylko inaczej.
Wczoraj wybrałam się na Zaltman, Koronę Sudetów. Na szczyt wchodzi się  właściwie bezwysiłkowo, spacerując po przepięknych równinach  lub przechodząc przez lasy, które aż kipią od grzybów. Świeże powietrze powoduje, że z człowieka opada napięcie a płuca powoli uwalniają się od śląskiego powietrza, a zapełniają zapachem igliwia wydychanym intensywnie. Szczyt wyłania się niespodziewanie i właściwie klasycznego wspinania  starcza na może kilkanaście kroków, za to widok z wieży jest przepiękny. Nawet wczoraj przy pochmurnym niebie i mgłach oplatających odległe wierzchołki - zachwycał.
Spodobała mi się łagodność tych gór,  ich większa dostępność dla człowieka.  Jak każde miejsce i  Sudety mają swój niepowtarzalny klimat, który sprawia, że chce się tam wracać i poznawać dalej. Niecierpliwie czekam na październik, który w górach dojrzewa najcieplej, rozpalając piętrowo drzewa przed zimą.
Zachwyciło mnie też Skalne Miasto z labiryntami - Górnym i Dolnym w mieście Ostas. Szlak pomiędzy najdziwniejszymi formami skalnymi jest  fenomenalny, człowiek kluczy wąskimi ścieżkami, wspina się, pomaga innym, inni pomagają jemu - jest w tym jakaś metafora życia i Nieustająca Tajemnica. Te kamienne rzeźby to także wielka tajemnica, bo każdy zwiedzający dostrzega w nich inny kształt i dzielenie się, nawet spieranie na odwieczny temat "co Artysta miał na myśli"  każe chylić czoła przed potęgą ludzkiej wyobraźni, która wciąż nieodkryta.

piątek, 11 września 2009

11.09.2001

Spadali wznosząc się
W górę
Dziwne to było uczucie
Lżejsi
Od powietrza
Piórka kolibra
Kropli deszczu
Podobno 21 gramów
Nie do wiary że aż tak
Dużo
Ale przecież
Spotkanie po latach
Dom otoczony jaśminem
Wciąż młoda żona
Ta sama od lat
Dwójka dzieci
Praca w urzędzie
Kot Który Nie Umiał Złapać Myszy
Tak
To mogło tyle ważyć

poniedziałek, 7 września 2009

Motyl

(fot. Bartek Wołkowicz)

Do naszej biblioteki regularnie przychodzi mężczyzna, który wzbudza w moich koleżankach mieszane uczucia - od obojętności po strach a nawet grozę. Ów fakt jest spowodowany tym, iż człowiek jest nieprzewidywalny, nigdy nie wiadomo czy się uśmiechnie, czy obrzuci wyzwiskami. Podobno się leczy.
Gość faktycznie wygląda na zamkniętego w swoim prywatnym świecie. Chodzi wyprostowany, zamaszystym krokiem z rękami w kieszeniach. Na jego twarzy (surowa, meksykańska uroda) zawsze gości lekceważący uśmiech, który czasami przechodzi w szczery śmiech do samego siebie.
Na mnie osobiście nie wywiera złego wrażenia, bardziej mnie intryguje. Podejrzewam, że uważa się za artystę, a w każdym razie za człowieka wygranego. Być może dzięki systematycznie czytanym pozycjom Hegla, Nietzschego czy Stendhala sądzi, iż posiadł wiedzę niedostępną każdemu, stąd ta wyniosłość. A może jest radykalistą i przeciętność go nudzi, dlatego ta poza i nieustanne zmaganie się z samym sobą, bo od codzienności nikt nie ucieknie.
W każdym razie dzisiaj, w czasie jego obecności, przez uchylone okno wpadł motyl. Ten człowiek był jedyną osobą, która to zauważyła i natychmiast podjęła akcję złapania zwierzątka. Przypatrywałam się temu z niemałym zdziwieniem, gdyż upór w przekonaniu o słuszności takiego postępowania oraz delikatność schwytania i wypuszczenia owada na zewnątrz uświadomiła mi, iż tak może postąpić tylko ktoś podskórnie dobry. Albo była to chwila zapomnienia, zagubienia się w roli ignoranta i mimowolne odsłonięcie swojej wrażliwości.
Elf powiedziała, że tak bywa, iż ktoś, kto nie potrafi dogadać się z ludźmi, wypełnia naturalną potrzebę kontaktu sympatią do zwierząt. Pewnie Elf nawet o tym nie wie, ale jest bardzo prawdopodobne, że tym spostrzeżeniem dotknęła sedna i może całkiem przypadkiem znalazła klucz do Człowieka Który Złapał Motyla.

niedziela, 6 września 2009

Sen

Dzisiaj przyśnił mi się M. Sen był na tyle krótki, by zapomnieć w jakiej sytuacji się pojawił, ale wystarczająco długi, aby rozpoznać twarz. To na pewno był On i jak zawsze pozostawił po sobie miłe wspomnienie i spokojne wybudzenie. Kilka godzin później spotkałam go przy Centrum Handlowym. Nie widzieliśmy się kilka miesięcy, więc tym większe było zaskoczenie. Nic się nie zmienił, oboje chyba na tych parę minut przenieśliśmy się kilka lat wstecz, kiedy jeszcze nie istniał podział na ja i ty, a nad nami falowało jedno niebo. Każde spotkanie później było taką podróżą, która po prostu była nam potrzebna.
"Wiedziałem, że jeśli cię kiedyś spotkam, to będzie to w Karolince" - powiedział i jak zawsze miał rację. Z uwagi na to, że to była moja czwarta wizyta w tamtym rejonie, to jego słowa nabrały tajemniczego znaczenia i stały się samospełniającą przepowiednią.
Często się spotykaliśmy w tym "międzyczasie" i to zwykle przypadkiem, kiedy on zjeżdżał do kraju na urlop albo przerwę między jedną pracą a drugą. Wówczas ulice miasta zawężały się i krzyżowały na naszych drogach. M.mieszkał w Anglii, Holandii, na Islandii, być może gdzieś jeszcze. Spotykał ludzi, poznawał miejsca, pewnie coś czytał albo pisał. Ale dzisiaj to wszystko zniknęło, znów był tym zagubionym chłopakiem o przepastnych oczach, poza którym jeszcze pięć lat temu nic nie istniało.
Lubię te momenty, chociaż wiem, że tuż po nich następuje rozszczepienie się materii, każde z nas wraca do siebie, swojej pracy, przyjaciół i własnej strony świata, która już zawsze będzie przeciwnym biegunem do miejsca tego drugiego. Za jakiś czas znów się spotkamy, by się przekonać, że jeszcze jesteśmy, żyjemy i na szczęście zdrowi, i z tą wiedzą, spokojniejsi, oddalimy się nie oglądając się wstecz.

sobota, 5 września 2009

Dziewczyna Bez Zapałek

(zdjęcie: http://www.poema.art.pl)

Znam ją od paru miesięcy. I chociaż jest dojrzałą kobietą, ma w sobie bardzo dużo ocalonej dziewczęcości, która nie pozwala mi myśleć o Niej inaczej niż o dziewczynie właśnie.
Zawsze jak kogoś poznaję to staram się dopasować do danego człowieka jedną cechę, bądź jedno słowo wokół którego potem może rozwinąć mi się opowieść. W przypadku Dziewczyny Bez Zapałek, była to samotność. Są ludzie którzy godzą się z takim stanem rzeczy, chociaż niewątpliwie przychodzi to z trudem i z czasem; inni nie godzą się, ale z braku wyjścia akceptują zaistniałą sytuację, pozostali nie godzą się wcale. Dziewczyna z całą pewnością należy do tych ostatnich. I ta permanentna samotność przekłada się na stałe uczucie smutku, które w chwilach zapomnienia jest przerywane rozmowami na temat ulubionych książek czy zobaczonych miejsc, co na moment odwraca uwagę i nawet wywołuje uśmiech. Ale powierzchowna radość trwa chwilę, potem trzeba jakoś przetrwać do kolejnej. Sposobem na odsuwanie od siebie natrętnych myśli stała się praca, która zajmuje prawie cały czas, a przynajmniej należy sie starać, aby tak było. Takie zapętlenie w codzienności, spowodowało, iż Dziewczyna nie wie dokąd biegnie, ale wie, że biec musi, bo jak się zatrzyma to dopadnie Ją Złe i znów oczy się zaszklą mimochodem.
A oczy ma niesamowite, bardzo ciepłe, które w ciągu paru sekund mogą się zmienić w bryłę lodu. Jakby utkwił w nich kawałek szkła Królowej Śniegu i na przemian topniał i tężał. Słońce odbite w lodowcu.
Ona też należy do tego odłamu nieustających wędrowców, zresztą należymy do niego wszyscy, bo zawsze się znajdzie powód do ucieczki od siebie.
Chciałabym, aby pewnego wieczora pochylił się nad Nią Angus - celtycki bóg snów i swoim zwyczajem urzeczywistnił dowolny sen, a jestem pewna, iż w każdym pojawia się On. Wysoki, przystojny, bliski, daleki, bez twarzy, w płaszczu, półcieniu lub w pełni lata. Jakiś i niosący nadzieję, że jutrzejszy dzień zakwitnie inaczej. I oby po przebudzeniu On nie zniknął i już zawsze był.

piątek, 4 września 2009

Bieguni

Spotykam ich niemal codziennie. Ona szczupła, ze smutną twarzą, na której jak rysy na korze - zasuszyły się lata. Chodzi wolno, rozglądając się uważnie, jakby chciała zapamiętać jak najwięcej z otaczającego ją krajobrazu. Zawsze ma ze sobą wypchaną dużą torbę, która we mnie wzbudza wciąż nowe wątpliwości o zawartość. On zupełnie inny, jakby przysłowiowo dobrali się na zasadzie przeciwieństw; niski, ale dobrze zbudowany i zawsze uśmiechnięty. Zwykle maszeruje szybko i zdecydowanie, przekonując tym samym przypadkowych obserwatorów o doskonałej znajomości nie tylko celu swojej podróży, ale również o tym, że musi zdążyć na czas. Łączy ich niemały podręczny bagaż, który co dzień noszą z niezmiennym przywiązaniem.
Mijam ich w różnych częściach miasta, przeważnie osobno. Lubię momenty ich spotkań, kiedy to w biegu całują się, wymieniają kilka słów i znów odchodzą w swoją stronę.
Gdyby Olga Tokarczuk znała tę historię , kto wie, może zostaliby bohaterami chociażby jednego zdania w książce. I być może to właśnie zdanie przechyliłoby szalę w stronę Nagrody Nike albo innej.
Ale na razie ich opowieść owiana jest tajemnicą, krąży między ulicami, czasami zatrzymuje się na papierosa, by potem natychmiast ruszyć dalej. Coś kupują, coś zbierają lub sprzedają . Kto wie.
Współcześni bieguni być może uciekają przed złem, ale pewnie uciekają i przed niebem. W ruchu wszystko jest prostsze, z oddalenia wszak widać lepiej to, co ważne, a to co warte zapomnienia po prostu znika za horyzontem. Póki jest pragnienie wędrowania, wszystko się może zdarzyć, bo zdarza się zawsze w drodze. I oni to wiedzą, a tym niewtajemniczonym posyłają lekki półuśmiech, bo wiedzą, że prędzej czy później sie z nimi spotkają na jednej z ulic małych lub wielkich miast.

czwartek, 3 września 2009

To lubię (wspomnieniowo)

Kolejny koncert i kolejne spotkanie z Ireną Jarocką. Nie będę komplementować, bo już kiedyś napisałam wszystko i niech to wystarczy. Wartościowi ludzie najpiękniej dają się poznać w ciszy i w takim właśnie milczeniu, wyważeniu, dobrym tonie jest i trwa p. Irena.
Kiedyś ktoś mi powiedział, że jak spotka się wielkiego człowieka, to będzie go można poznać po tym, że jest skromny. To wielka sztuka nie zejść z tej drogi przez całe życie, ale jak widać, czasami się udaje.

wtorek, 1 września 2009

Dobra śmierć II

Dzisiaj natknęłam się na martwego kota. Ze względu na gabaryty zwierzątka, nie dało się go nie zauważyć. Leżał na środku trawnika, pomiędzy chodnikiem, a jezdnią. Biały z czarnymi łapkami i czarną łatą na łebku. Piękny. Nic go nie przejechało, nic nie zaatakowało, jak bohater opowiadania Czechowa po prostu wziął i umarł. Wyglądał jak porcelanowa figurka, która przewróciła się na wietrze. Wciąż dostojnie i całkiem zwyczajnie, idealnie wkomponowując się w jeszcze soczystą, sierpniową zieleń. Przez chwilę odniosłam nawet wrażenie, że kot zaraz się podniesie i pójdzie w swoją stronę, jak to pewnie miał jeszcze wczoraj w zwyczaju; ale nic się nie wydarzyło i już się nie wydarzy. Tak dyskretnie wyjść ze świata to wielka sztuka.

1 września (uporczywie pamiętając)

http://www.youtube.com/watch?v=jtsH3vKy0So