czwartek, 11 czerwca 2009

Boże Ciało

Dzisiaj wracając ze spaceru mimochodem weszłam w tłum ludzi wracających z procesji. Wszyscy eleganccy, odprasowani, co poniektórzy pewnie w "kościołowych" garniturach, tylko na specjalne okazje. Biel strojów łagodnie powiewała na wietrze. Właściwie mogliby od razu tak wejść do nieba i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego.
Mnie zdradzał brak. Bieli, zielonej gałązki, kilku centymetrów nad ziemią. Byłam wśród nich, a czułam, że obok.
Zatem szli, zadowoleni, rozgrzeszeni, spokojni. Bez wyrzutów sumienia mogą już grzeszyć właściwie od teraz. Zanim zamaże się cała kamienna tablica przykazań, minie sporo czasu.
Ja nigdy nie wierzyłam w rozgrzeszenie, nigdy go też nie doświadczyłam. Pamiętam jak przed Pierwszą Spowiedzią obiecywano mi, że będzie lżej. Nie było. Nic się nie rozstąpiło, słońce świeciło jak przedtem, ot zwykły dzień jak każdy dotąd. Pamięć wszystkich grzechów jest we mnie do teraz, wcale nie mniejsza niż kiedyś. Nawet ta przejechana, czterokołowym rowerkiem, kaczka, na drodze dzieciństwa, jakby wczoraj.
A dzisiaj, dzisiaj tuż za ścianą kościoła stał pan. Odświętny jak wszyscy, w krawacie i drogich skórzanych butach. Pił "Zamkowe" pewien, że nikt go nie widzi. Zawsze w takich momentach żałuję, że nie mam ze sobą aparatu. Zawsze.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

bo Bóg chyba jest za dobry z tym sakramentem pokuty...

jeśli wiesz co chcę powiedzieć ;)

maĆko