poniedziałek, 15 czerwca 2009

Ja, Irena i...krótka opowieść


Przyznaję się, że wzruszam się niezmiernie rzadko. Aby mnie wzruszyć w piosence potrzeba Edyty Geppert, aby mnie wzruszyć słowem potrzeba Agnieszki Osieckiej, natomiast, żeby mnie wzruszyć wrażliwością i sposobem bycia...o tutaj konieczna jest Irena Jarocka.
Pamiętam pierwsze spotkanie podczas promocji płyty w warszawskim Empiku. Ja chora niemiłosiernie, z temperaturą powyżej 38 stopni, na antybiotyku. Nawet nie miałam sił aby się zachwycić jak przystało - całościowo i do końca. Pamiętam jednak, że pani Irena chciała się przytulić na powitanie, na co ja, że zarażam i wtedy ona powiedziała coś, co mnie obudziło: "daj spokój". Dwa zwykłe słowa, a sprawiły, że stała się "moją" na zawsze. I ta oczywistość kontaktu, ciepło i co najważniejsze wewnętrzna elegancja są zauważalne na co dzień. Ta elegancja sprawia, że nawet w trampkach i t-shircie miałaby klasę. I mimo, że teraz to już oczywiste, za każdym razem zachwycam się tak samo. Może dlatego, że współczesny świat jest bardzo zamknięty na drugiego człowieka, a może po prostu bardzo rzadko jest spotykana taka osobowość. I tyle. Nic więcej naprawdę nie trzeba.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

jakie to... napawające optymizmem!

(jeśli wiesz co chcę powiedzieć...)

pozdr.

maĆko

Małgorzata pisze...

Wreszcie optymizm:) Ostatnio koleżanka mi napisała, że wszystkie te posty są smutne. To raz na przekór. A o Irenie tekst niedopracowany, jak się wygrzebię z remontu, to przysiądę, bo warto.