sobota, 6 czerwca 2009

Wspomnienie korporacji

Niezbyt miłe, ale uświadomiło mi bardzo ważną rzecz, a mianowicie, że nie pasuję do takiej organizacji społecznej. Nieustanny bieg w pogoni za pieniądzem, dumnie nazwany rozwojem osobistym. Czyli być, w którym tak naprawdę tylko chodzi o mieć, a może właśnie o to chodzi w świecie.
W każdym razie nasza mała korporacja została stworzona na siłę. Nikt do niej nie pasował, ani ci, którzy nią kierowali ani ci, którzy współtworzyli. Tzw. zarząd czyli Petermat i Piotruś Pan. Dwie różne osobowości, które mogły się przyjaźnić w życiu, ale kompletnie nie nadawały się do wspólnego biznesu. Petermat oderwany, słuchający Pink Floyd, często uciekający myślami, nieobecny. Piotruś Pan chaotyczny, pozujący na prezesa, wieczny chłopiec nie mający żadnego punktu odniesienia w rzeczywistości. Petermat był szczęśliwy w odległej przeszłości, kiedy robił, to co lubił, potem stopniowo gasł, by teraz zniknąć niemal całkowicie. Piotruś chyba szczęśliwy nigdy nie był.
A my? Adam najbardziej korporacyjny z całego zespołu, podporządkował się regułom gry w którą grał. Znał cenę i chętnie ją płacił. Jednak momentami, gdy nikt nie patrzył, potrafił się pozbyć garnituru i odprogramować na świat. Ania również nieco zaprogramowana, ale tym razem przez żonę Petermata. Długie przebywanie w jej towarzystwie sprawiło, że nawet uśmiechy miały takie same, nie wspominając już o wymianie przepisów na sernik czy stylistki , które zawsze w dobrym tonie. Ale Ania za słaba psychicznie, sam kostium nie wystarczy, trzeba mieć jeszcze mało czuły system nerwowy a tego się Ani nie udało wypracować. Magda. Magdę polubiłam od razu, bo była inna. Jak ją zobaczyłam ze śmieszną fryzurą i łotrzykowskim uśmiechem, wiedziałam, że nie pasuje do tego miejsca. I faktycznie osobę z tyloma fantastycznymi pasjami, korporacja mogła tylko stłamsić, a nie rozwinąć, a Magda potrzebowała skrzydeł. Jola przypominała wystraszone zwierzątko, od początku cicha, nieśmiała, świetny materiał do podporządkowania. W jakimś stopniu na pewno się to udało, przynajmniej Piotrusiowi, który roztoczył nad Jolą swój urok osobisty niczym parasol ochronny. Jola też słaba, a fason, który trzyma dzielnie okupuje dzienną porcją strachu zmieszanego z drżeniem rąk. Monikę też polubiłam szybko. Chyba dlatego, że ma w sobie dużo z dziecka. To dziecko jest w uśmiechu, w gestach, w naśladowaniu innych. Przepływa przez nią świat, stąd duża wrażliwość i współodczuwanie. A te cechy są niepożądane w biznesie, tam musi być odporność słonia, a tej Monika nie miała. Agnieszki nie dane mi było poznać, więc pominę. Podobnie Mariolę, za krótko, zbyt osobnie. Ja również nie nadawałam się do roli, której ode mnie wymagano. Wielkie firmy zawsze mnie śmieszyły. Garnitury, mowa ciała, biznesowe żarty, chłód pomieszczeń. Zawsze byłam poza i kto jak kto, ale Petermat o tym wiedział od początku i chyba nigdy nie uwierzył w moje zaangażowanie.
Tak jak patrzę z perspektywy czasu, to z tego materiału nie mogło nic powstać. Ludzie owszem, zmieszali się, ale nigdy nie stworzyli spójnej konsystencji zespołu, który wspólnymi siłami dąży do sukcesu firmy. Konglomerat rozłaził się we wszystkie możliwe strony, aż w końcu rozpadł się całkowicie. Na szczęście.

Brak komentarzy: