piątek, 19 czerwca 2009

Ewa

Długo myślałam nad pseudonimem, ale doszłam do wniosku, że tak jak Ewa nie mieści się w żadnych granicach, tak każdy środek wyrazu będzie nieodpowiedni. Zostałam zatem przy imieniu, tym prawdziwym.
Ewa od początku całościowo nie pasowała do nowego miejsca pracy. Od razu była osobno wobec środowiska, budynku, atmosfery. I to osobno w odmienny sposób niż Mała Elf. Elf wyróżniała tajemnica, a Ewę jej brak, przejawiający się rozbrajającą szczerością. Dzisiaj ta cecha jest bardzo rzadka i chyba niepożądana. Skoro niemal każdy prowadzi jakąś grę wobec drugiego człowieka, zakłada odpowiednie maski, to kto tego nie robi automatycznie staje się obcym. I Ewa właśnie była obca.
Ewa to właściwie dzieciak uwięziony w ciele kobiety. Przypomina mi trochę bohatera "Blaszanego bębenka" w swojej premedytacji trwania w niedojrzałości. Uwiła sobie kokon z waty cukrowej i tak bezpiecznie sobie w nim trwa, ale kto powiedział, że trzeba mieć pomysł na jutro, przecież można inaczej. A młodość ma swoje przywileje, z których niełatwo zrezygnować - wolność, brak konieczności wczepiania się w życie, smakowanie tegoż życia bez konsekwencji i w końcu bezkarność popełnianych błędów. Młodość jest piękna, bo nieustannie wybaczająca.
I ta lekkość bycia chyba drażniła wszystkich, bo przecież jak tak można funkcjonować bez planu, perspektyw, tylko z marzeniami. Drażniła, ale chyba w każdym też budziła lekką zazdrość, a zwłaszcza w tych, którzy dawno być dziećmi przestali, a nawet nie wiadomo czy byli nimi kiedykolwiek. Bo przecież nie ma nic gorszego jak być uwięzionym w jakiejś formie, mieć tego świadomość, ale nie wiedzieć jak się z tego błędnego koła wydostać. I nagle pojawia się ktoś bez formy, który może wszystko - pójść w lewo, w prawo, zatrzymać się. I żaden miecz nad nim nawet nie drgnie.
Ewa to najkrócej - kolorowy motyl, który wleciał na moment, oświetlił smutne miejsce swoim blaskiem i zniknął. I znów śmiech zamieni się w ciszę, jak było na początku. Ale przecież motyle żyją jeden dzień, do zmierzchu. Potem zostaje tylko noc.

5 komentarzy:

Kajetek pisze...

Droga Elf, nie poznałem Ewy ale brak pomysłu na jutro to jeszcze nie ułomność. To rzadki dziś luksus, jest prezentem danym młodości, a potem doroślejemy i musimy mieć pomysł ale ile w nim jest realizacji naszych marzeń, a ile troską o dobry byt najbliższych? Więc mamy pomysł: praca, posiłek i sen. Książki (blog?) dają wytchnienie, a rzadziej samotny spacer w nieznane te bliskie i te dalsze. I wtedy staram się być jak Ewa, przez chwilę nie mieć pomysłu, to właśnie ta droga, która sama w sobie jest celem, czekanie, które już jest spotkaniem. Więc nie karć, nie zabieraj pustych kart dnia jutrzejszego.

Małgorzata pisze...

Nie wydaje mi się bym skarciła, wręcz przeciwnie, ale może wyszło inaczej. Pozdrowienia. P.S. Każdy z nas czasami jest jak Ewa, a ona jest sobą zawsze i to jest sukces.

Małgorzata pisze...

A i Elf to nie ja:)

Kajetek pisze...

:) czekałem na korektę, choć przyznaję, nie byłem pewien swego.
Pozwól jednak, proszę, pozostać Elf. Wewnętrznie. Na zewnątrz od tej pory pozostaniesz Nią w domyśle.

Małgorzata pisze...

Być elfem wewnętrznie - brzmi nieźle, zatem zgoda:) Tylko z elfami życie niełatwe, znam jednego, więc wiem:)