środa, 17 czerwca 2009

Relacja z nieodbytej rozmowy

Tę panią znałam słabo. Była znajomą moich dziadków. Czasami odwiedzałam ją w jej ciasnym mieszkanku na Franciszkańskiej. To był jeden pokój z kuchnią i na dodatek pracownia krawiecka, bo szycie to była pasja, której kobieta oddawała się namiętnie. Właściwie była chyba jedyną osobą jaką znałam, tak desperacko przypiętą do tego co kocha, mimo, iż brakowało jej talentu. Szyła i poprawiała, znów szyła i znów pruła, aż w końcu osiągała zamierzony efekt i jej oczom ukazywała się wymarzona czyjaś sukienka czy płaszcz. I patrząc na efekt, nigdy nie ośmieliłabym stawiać talentu ponad wytrwałość.
Ostatnio spotkałam ją rok temu, nasze spojrzenia zatrzymały się na sobie przez moment, ale żadna z nas nie pamiętała skąd zna tę drugą. Ona nawet przystanęła, ale ja poszłam w swoją stronę, w końcu wiedziałam, że prędzej czy później to imię do mnie wróci.
Dzisiaj idąc przez miasto natknęłam się na nekrolog. Na częściowo odklejonej już kartce powiewało jej nazwisko. Nazwisko bezpańskie, żyjące już własną historią, oderwaną od dotychczasowej właścicielki. I przypomniało mi się dzisiaj tamto spotkanie, krótka rozmowa oddalających się spojrzeń. I po raz kolejny zadziwiła mnie ludzka pamięć, bo pamiętam wszystko - jej strój, zieloną chustkę na głowie, pocerowaną torbę z zakupami i te szare oczy wpatrzone we mnie i szukające mojej twarzy wśród miliona zatrzymanych w swoim osiemdziesięcioletnim życiu. Dlatego coraz częściej myślę, iż człowiek pamięta wszystko, tylko większość zdarzeń jest uśpiona, żeby nie zwariować. Nigdy jednak nie wiadomo co i kiedy wróci. I jak zaboli.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Niby te teksty smutne wszystkie a jednak jak się wczytać to sporo w nich optymizmu za co dzięki. Andrew