

(pierwsze zdjęcie, źródło: www.sinead-oconnor.com)
Bywa taki stan nicniemyślenia, stan najpiękniejszy z możliwych. Kiedy tylko "Sean Nos Nua" przepływa przeze mnie, za barierką balkonu jedynie jakże potrzebny, kiczowaty zachód słońca nad miastem, które przecież daleko. I nic więcej, nic więcej, tylko ta czysta kartka, która wcale nie chce być zapisaną.
5 komentarzy:
Chyba każdy potrzebuje takich chwil "nicniemyślenia",też je lubię.DS
Uwielbiam tą płytę Sinead.Uważam,że jest najlepsza.KarenC.
Każdy potrzebuje, DS. A Ty odkąd pamiętam miałeś momenty wycofywania się:)
Też uwielbiam "Sean Nos Nua", koi moje stargane nerwy, jak mrożona kawa i obecność Małej Elf. Ostatnio muzycznie fascynuje mnie Dido, zatem polecam zwłaszcza "Safe trip home", żeby bezpiecznie dokąd się chce.
Detoks miałem dwa tygodnie od komputera, nie brakowało mi tej maszyny ale kontaktów, które ona umożliwia, a więc może i jej paskudy brakowało. Nieważne. Dziś spragniony 'na szkle pisane' otwieram, a tu mnogość czytania i jeszcze ona. Sinead. Sięgnąłem czem predzej, odkurzylem płytę, czary mary wykonałem by weszła do małego urządzenia na baterię i dalej trwalem w blogostanie cudownym. Dzięki Malgorzato.
A proszę :) Dzisiaj słucham "Wish you were here" Floydów, też wyciszająco. A na detoks czekam jak na zbawienie, do ósmego sierpnia, a potem góry. Będzie co opisywać.
Prześlij komentarz