czwartek, 23 lipca 2009

Przystanek


Przyleciał przedwczoraj na mój balkon. Miał obrączkę, więc był czyjś; o ile zwierzęta, podobnie jak ludzie, mogą należeć do kogokolwiek poza sobą. Ale ten znał przynajmniej drogę do domu. A to już naprawdę wiele. Widać było, że kontakt z człowiekiem to jego codzienność. W ogóle się nie bał. Obserwowałam go przez dłuższą chwilę, a potem...potem pomyślałam jak człowiek, że na pewno jest głodny, lub chociaż spragniony. W końcu przedburzowe, lipcowe powietrze, a on utrudzony lotem. Dlatego też szybko pokruszyłam chleb i wystawiłam spodek z wodą. I czekałam. On też czekał, ale nie na to, co ja w pośpiechu i w swoim ludzkim przekonaniu, przygotowałam. On przeczekiwał zmęczenie, odpoczywał. Po dwóch godzinach nagle zniknął. Chyba szczęśliwy, że nie został spłoszony. Nie wiem jak długa droga go czekała, ale jak każdy potrzebował chwili ciszy, z daleka od gwaru miasta, akurat pod moim dachem. Przystanek w podróży dokądkolwiek.

Brak komentarzy: