poniedziałek, 18 maja 2009

Drzewo


Stara wiśnia. Rosła za oknem Dziadków, w niewielkim ogrodzie przyklejonym do przedwojennej kamienicy. Ogród musiał wystarczyć w zamian za, pozostawione na wołyńskiej i podolskiej ziemi, domy z niekończącymi się polami, wybiegającymi radośnie ku horyzontowi.
Potrafiłam wpatrywać się w nią godzinami, latem gdy zasłaniała swoimi gałęziami całe pole widzenia, wyciągając się dumnie ku słońcu oraz potem, gdy spłoszona i naga chyliła się pod ciężarem jeszcze mroźnych zim.
Nieodłącznie kojarzyła mi się z dzieciństwem, przez to, że była zawsze, ale także właśnie na nią wspinałam się po raz pierwszy, aby dosięgnąć najdojrzalszych owoców, uciekając przed nadopiekuńczym wzrokiem Dziadka. To na jej pniu Dziadek zawiesił pierwszy drewniany domek, w którym zamieszkały szpaki. Parę miesięcy później już sama przyczepiałam do kory słoninę dla sikorek, by następnie szybko biec do domu i czekać za firanką na skrzydlatych biesiadników.
To właśnie od tego drzewa rozpoczęła się moja nauka przyrody, nauka, która potem rozlała się szeroką plamą obejmując działkę, parki, by sięgnąć w końcu górskich szczytów.
Kilka lat temu wiśnię ścięto. Odsłoniła się wówczas sąsiednia kamienica, tory kolejowe w oddali oraz mała altanka, w której mieściły się tylko narzędzia. Zamknięty dotąd w zielonej klatce świat wypuścił się zachłannie i rozpanoszył, tak, że framuga okna już go nie obejmowała. W odkrytym bogactwie brakowało mi tylko mojej pamięci tych miejsc. W medycynie nazywają to bólem fantomowym, ból pustego miejsca, odciętej kończyny, która przecież zostaje w nas na zawsze.

Brak komentarzy: