środa, 13 maja 2009

J.

J. był ze mną w jednym z najtrudniejszych momentów życia. Gdybym teraz miała wskazać, z kim byłam najbliżej przyjaźni to byłby to J.
Przyznaję, że trudno mi się odnaleźć w skrajnych relacjach towarzyskich, takich jak przyjaźń czy miłość. A to dlatego, że nigdy nie angażuję się do końca. Chyba nie umiałabym się całkowicie otworzyć przed drugą osobą, chociaż może teraz byłoby mi znacznie łatwiej niż kiedyś. Właśnie teraz, kiedy na wiele spraw mam inne spojrzenie, kiedy już trochę za mną. Wróżka powiedziała mi swego czasu, że nie mam przyjaciół na własne życzenie, bo tak naprawdę ich nie potrzebuję. Myślę, że potrzebuję, tylko nie bardzo umiem sobie znaleźć miejsce w takim układzie. Na pewno niezbędnym dla mnie jest pewien margines życia tylko dla siebie, resztę mogą zabrać inni.
Z pewnością przyjaźń ocenia się z perspektywy czasu. I nie ma znaczenia ile trwa, jak często się spotyka z daną osobą, ale czasami właśnie decyduje jedna sytuacja, jeden moment, kiedy człowiek się orientuje, że ma kogoś, na kogo może liczyć i co najważniejsze, że ta osoba była, chociaż raz, najbliżej w sensie współodczuwania.
Z J. dobraliśmy się idealnie, dwoje rozbitków płynących pod wiatr, kompletnie nie umiejących ułożyć sobie życia, ale jednocześnie potrafiących się cieszyć tym, co mają, nawet jeśli tego jest niewiele. Postawą tej znajomości zawsze była szczera rozmowa i zrozumienie, ale to chyba banalna prawda. Ale kiedy weźmie się pod uwagę chociażby roczne przerwy, to już nabiera innego wymiaru. Od bliskich ludzi chyba oczekuje się jednego-aby się nie zmieniali, stąd nawet długie nie-widzenie sprawia, że rozmowa płynie jakby ostatnie spotkanie miało miejsce wczoraj.
I jeśli ktoś powie, że miedzy kobietą a mężczyzną nie może istnieć poza erotyczny związek, to pierwsza zaprotestuję, bo może. I jest.

Brak komentarzy: