wtorek, 10 listopada 2009

"Piosenki z teatru" - Janda prywatnie


Pozwolę sobie na chwilę refleksji nad wczorajszym spotkaniem z Krystyną Jandą*. Spotkaniem niecodziennym, bo byłam na recitalu - "Piosenki z teatru". Właśnie, samo określenie tego występu sprawia trudność, bo recital to za mało, z kolei spektakl, monodram też nie do końca oddają klimat tego przedsięwzięcia. Na pewno jest to coś pomiędzy, pomiędzy grą aktorską, a intymnym przesłaniem. Agnieszka Osiecka powiedziała kiedyś o Jandzie, iż "jest w niej doskonała mieszanina sztuczności i autentyczności" i to połączenie sprawia, że nie można oddzielić tutaj sfery prywatnej od roli, bo Janda podobno gra nawet wtedy, gdy stoi na przystanku. Tym bardziej, że wszystkie wykonywane utwory były nierozerwalnie związane z bohaterkami przedstawień, z których pochodzą. Wieczór był zatem bardzo intymny, kobiecy i panoramiczny, bowiem ukazywał różne odsłony kobiecości. Począwszy od Elki, bohaterki "Białej bluzki" Agnieszki Osieckiej, która toczy walkę z tym jaka jest, a jaką by być chciała i często po powrocie z nocnego baru, rozmawia ze swoim uporządkowanym odbiciem. Przez Monikę z "Kobiety zawiedzionej" Simone de Beauvoir, która przechodzi różne etapy radzenia sobie ze zdradą męża - od próby przeczekania, po tęsknotę, rozpacz i pogodzenie się z sytuacją. W obu przypadkach i Elki i Moniki mężczyźni byli papierkami lakmusowymi ich uczuć i osobowości, natomiast na pewno Beauvoir sięga głębiej w kobiecą emocjonalność i istotę. I w końcu ekscentryczna Marlena Dietrich, która bawiła się mężczyznami jak cygaretką w dłoni. Wszystkie role trudne i świetnie odegrane, mimo iż cały czas pamiętamy o prywatności przesłania.
Recital rozpoczął się od od krótkiego wstępu o realizacji przedstawienia (taka opowieść poprzedzała każdą część), po którym nastąpiło "Tak się urodzić" Osieckiej znane szerzej jako "Sama chciała". Następnie publiczność mogła usłyszeć "Wariatka tańczy", "Widzisz mała" oraz piosenkę, która nie weszła do "Białej bluzki", gdyż powstała później - "Na zakręcie". To, co nie podobało mi się w tej serii, to statyczne wykonanie "Wariatki". Janda przez cały spektakl siedziała i o ile w innych utworach to nie raziło, to ekspresyjność tego tekstu moim zdaniem wymagałaby przyjęcia chociażby pozycji stojącej. "Wariatka" to jeden z lepszych tekstów autorki "Szpetnych czterdziestoletnich", bo zakłada wiele dróg interpretacyjnych - ośmieszenie, suchą relację lub właśnie zrozumienie odrzucenia, co poczyniła w swoim wykonaniu Janda. Ta wersja zawsze mnie zwala z nóg, tylko dodałabym właśnie trochę ruchu. Poza tym czasami zostają zmienione słowa na inne, niż w wersjach oryginalnych. Tak się stało ze słowem "rozlubić" na "rozkochać" w "Tak się urodzić", moim zdaniem na niekorzyść, bo "rozlubić" jest bardziej dyskretne, niedomówione i ładniej śpiewa.
W drugiej serii  mogliśmy usłyszeć polskie tłumaczenia piosenek francuskich w przekładach Wojciecha Młynarskiego i Jeremiego Przybory. Począwszy od nastrojowego "Szabadabada", dynamicznego "Moje życie, twoje życie", lirycznego "Jak to było?" i groteskowego "To jest to" po spokojne "Jeśli ty nie istniałbyś", "Parasolki z Cherbourga", kończąc refleksyjnie na "Jak ten śnieg pada", którego pointa - "nie ma śladu po śladach" była przygotowaniem do optymistycznego "Jest fantastycznie". Dramaturgia tej części również osiadała lekko na scenie, jak śnieg. I w końcu "Marlena" wyśpiewana z lekkim przymrużeniem oka, nutą groteski i uśmiechem w "Ach, blond maleństwo", "Johnny" oraz tekście "Najbardziej leniwa dziewczyna w mieście", przetłumaczonym przez Wojciecha Młynarskiego w dziesięć minut. Ten tekst zakończył recital, ale, że publiczność wywołała aktorkę ponownie na scenę, to dane było nam jeszcze usłyszeć "Jesienne liście".
Krystyna Janda to klasa sama w sobie, co podkreślały jej interpretacje, wypowiedzi oraz strój - klasyczny, czarny. I mimo, że sama wspomniała, iż wybierając gwiazdę piosenki światowej, którą chce zagrać, gdzie oprócz Marleny brała pod uwagę chociażby Edith Piaf czy Juliette Greco, chciała uciec od klasyki i marudzenia ze sceny, to w jakimś stopniu sama się w tę klasykę wpisała. I to w najlepszym stylu. I chociaż nie lubię słowa wykwintny, bo kojarzy mi się z "elitą", której na dodatek obecnie już nigdzie nie ma, to ten spektakl właśnie był taki - "wykwintny", wyważony, po prostu dobry.
___________________________
* Spektakl "Piosenki z teatru" w wykonaniu Krystyny Jandy, miał miejsce 09.11 w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu
fot. www.teatrkochanowskiego.art.pl

7 komentarzy:

Beata pisze...

to dobrze, że w piosenkach jest rózna, bo spektakle bywa gra tak, że od razu wiadomo, że to Janda...żeby nie było wątpliwości - lubie ją:)

Anonimowy pisze...

Byłem na kilku spektaklach z panią Jandą. To aktorka o swoistej manierze grania - dobra uwaga, że nawet na przystanku tramwajowym - też gra. Jakoś najbardziej zapamiętałem ją w roli Marii Callas. O ile moja starcza pamięć nie zawodzi - w "Powszechnym" za Wisłą.

Małgorzata pisze...

A ja Jandę wolę śpiewającą i teatralną, niż filmową...Chyba, że w "Parę osób, mały czas" (świetna rola) czy "Tataraku".

Anonimowy pisze...

trzeba zaprosic wlasnie pania Krysie na spektakl jakis...... fajnie by bylo

Małgorzata pisze...

Pani Krysia dopiero była:)

Anka W. pisze...

Rozmarzyłam się :)
Lubię.

Małgorzata pisze...

Tez lubię i polecam:)