sobota, 16 maja 2009

Dziadkowie

Czy istnieli naprawdę? Trzy lata temu wiatr ich zdmuchnął jak świece. Jedną po drugiej.
Dziadek był po prostu dobry. Taki przykład dobroci milczącej, która niewiele mówi, ale docenia się ją jak wyda plon, choć pamięć ziarna już w nas przepadła. Odkąd pamiętam świat Dziadka był ściśle poukładany-te same sklepy, odwiedzane codziennie w niezmiennej kolejności, prenumerowane od lat gazety, listy bezpiecznie dochodziły do adresatów tylko z jednej poczty. Wraz z poukładaniem współistniała jakaś przedziwna zgoda na świat we wszystkich jego przejawach, także tych najokrutniejszych. Nawet z wojny i zesłania na roboty do Niemiec Dziadek przywiózł tylko dobre wspomnienia, jak chociażby opowieść o dwóch koniach, które podczas burzy w szczerym polu zakleszczyły się tak, aby Dziadek mógł się pod nimi schronić. Złe chwile pewnie powracały do niego jak na przykład ścinał swoje ukochane pelargonie albo oglądał Teleexpress, ale równie szybko musiała odganiać je inna myśl, inne zajęcie. Była w Dziadku bowiem jakaś intensywność życia, wypełnienie dnia do ostatniej minuty, które sprawiało wrażenie ucieczki, może nawet świadomej, przed śmiercią. Złudzeniem, że zajętego człowieka śmierć nie może dotyczyć, bo ciągle jest coś do zrobienia, jakże przecież umrzeć w pół ścinania drzewa, w pół zmęczenia. To nieludzkie. Okazało się jednak, że Boskie jak najbardziej. Kiedy dowiedział się o wyroku, uczepił się życia jeszcze mocniej, licząc, że jeśli zapomni o tym, to wyrok też nie zapadnie. Po raz kolejny się pomylił, ale żył najdłużej jak można było, kilka razy też wymknął się w życie, na złość lekarzom, pochylającym się z zegarkiem nad łóżkiem szpitalnym.
Babcia z pewnością była tą cierpiącą. Tam gdzie są dwie schorowane osoby, ktoś musi być silniejszy i przejąć pozycję zdrowego. Tym silniejszym został Dziadek. Kiedy świat Babci zamknął się w granicach pokoju z telewizorem i oknem na sąsiednią kamienicę i fragment nieba, Dziadek zrozumiał jakim jest szczęściarzem mogąc codziennie rano o własnych siłach wychodzić po bułki i tę odkładaną co dzień Trybunę.
W Babci do końca dni żyła pamięć wojny, która nieodmiennie przywoływała stratę rodziców, podróż podłym wagonem na Syberię, mróz oraz brukiew, której organizm mimo głodu potem już nie przyjmował. Słyszałam poszczególne historie po kilka razy, ale za każdym pojawiało się to samo niedowierzanie, że osoba siedząca naprzeciwko mogła tyle przejść, a dzisiaj żyć jak inni z tylko swoją, osobną tragedią, ukrytą bardzo głęboko.
Im Babcia była starsza tym częściej powracało do Niej dzieciństwo. Znów była blisko rodziców, których jeszcze nie dosięgło wygnanie i mogła swobodnie biegać po wciąż nie nabrzmiałym wojną polu. Zawsze się uśmiechała na wspomnienie ukrytej w łóżku kotki czy pieczonej w ognisku kradzionej kukurydzy. Jej pamięć zataczała coraz to węższe kręgi, tak aby pod sam koniec drogi zmieścić się w drewnianym domku na końcu podolskiej wsi.
Wszystko, co we mnie najcenniejsze zawdzięczam właśnie Im. Mam im za złe tylko jedno, że podczas każdej wizyty dawali mi pieniądze. Były to drobne sumy, symboliczne, ale we mnie jako w dziecku ten gest wyrobił odruch Pawłowa, tak, że podświadomie liczyłam na nagrodę za obecność. Z wiekiem byłam coraz bardziej świadoma popełnionego wobec mnie błędu, ale nadal nie umiałam oddzielić tych dwóch spraw. Oddzieliłam dopiero po śmierci Dziadków, kiedy to pieniądze nie były mi potrzebne, a Oni tak. To jednak za wysoka cena za moją zachłanność, a może właśnie odpowiednia, jeśli to najgorsze z przewinień.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Piekne wspomnienia:)